Opolska wieś skazana na powodzie
W położonym przy Nysie Kłodzkiej Wronowie mieszka około 150 osób. Rok temu woda zalała całą wieś. Część mieszkańców ewakuowała się do pobliskich miejscowości, nieliczni zostali na wyższych kondygnacjach domów, by pilnować majątku. Woda, która na budynkach zostawiła ślad w niektórych miejscach dochodzący do 150 cm, odeszła po kilku dniach.
Rok po powodzi w centrum wsi przed domami widać równo przystrzyżone trawniki, porządnie utwardzone kostką podjazdy i schludne obejścia. Jednak w wielu miejscach przy domach nadal stoją białe kontenery mieszkalne, które powodzianie otrzymali, by mieli gdzie mieszkać w czasie remontu zalanych domów.
Przy jednym z takich domów dziennikarz PAP rozmawiał z dwoma mężczyznami.
- Woda przyszła i sobie poszła. Tak było w 1997 roku i tak zdarzyło się rok temu. Człowiek dużo potrafi przeżyć. Nie ma co zapatrywać się na przeszłość, tylko trzeba myśleć o przyszłości. Dzięki pomocy sąsiadów i zupełnie obcych ludzi posprzątaliśmy to, co woda naniosła, bo przecież w błocie latami nie da się żyć - odpowiedzieli pytani o ubiegłoroczną powódź.
Na końcu drogi, w domu ze skutym do gołej cegły tynkiem, a właściwie w stojącym obok kontenerze mieszka 77-letni Andrzej Otola.
- Ja się tu urodziłem, a dom otrzymałem w spadku po ojcu. Myślałem, że będę tu miał na emeryturze taką ostoję. Kawałek działki z dala od miasta, własny kąt i moje 30 uli. We wrześniu woda zalała cały parter domu i zabrała 26 uli. Wojskowi przynosili mi resztki mojej pasieki taczkami. Wosk nadaje się tylko na opał. Początkowo nadzór budowlany zakazał mi wejścia do domu, bo bali się, że chałupa się zawali. Ale jak widać dom, który ma już za sobą powódź tysiąclecia, przeżył i tę. Mieszkać się w nim nie da, więc nadal siedzę w tej podarowanej przez państwo przyczepie, a w domu korzystam tylko z toalety i biorę wodę z kranu. Nie jest łatwo, bo nie ma fachowców, a jak się pojawią, to z terminami słabo, albo ceny oferują takie, że po prostu nie stać mnie na nich - zrelacjonował.
Mężczyzna chętnie oprowadza po domu. Wszędzie widać ściany pozbawione tynku, uszkodzone przez wodę wyposażenie.
- Syn mówi, że lepiej ten dom wyburzyć, niż go remontować. Jeszcze decyzji nie podjąłem, ale mam tu swoje pszczoły, posadziłem kilka orzechów, są jabłka, gruszki, żona jakieś słoiki dowiezie, bo mieszkać tu nie chce. A może pozwolą ten kontener zatrzymać? Mnie dużo nie trzeba, choć ogrzewanie zimą kosztuje i wiadomo, trzeba płacić za prąd, ale jak się ustawi te maksymalnie 17 stopni, to dam radę - powiedział.
Podczas konsultacji społecznych po powodzi pojawił się pomysł, żeby całą wieś przesiedlić na bezpieczniejszy teren, zamiast wydawać miliony na budowę kolejnych umocnień przeciwpowodziowych. Jednak mieszkańcy do tej idei podchodzą z dużą ostrożnością.
- Ile dostaniemy za nasze domy i czy za to, co nam zapłacą będziemy mogli kupić coś normalnego? Teraz za kilkaset tysięcy to można co najwyżej mieszkanie w bloku sobie zafundować. Tutaj mamy domy, w które latami inwestowaliśmy, tu wychowały się nasze dzieci. Tu mamy sąsiadów, których znamy. Powódź jest straszna, ale czy na pewno nadejdzie tak szybko, jak się nas straszy? Na razie zbieramy pieniądze na nowy krzyż. A jak będzie odpowiednia opieka, to i wielka woda nie straszna - machnęła ręką kobieta stojąca na przystanku na wjeździe do Wronowa.(PAP)
masz/ jann/ bst/ lm/
